czwartek, 31 marca 2016

2. "Take me with you."


    Pojęcia nie mam, w co najpierw powinnam włożyć ręce. Jako osoba zorganizowana, która zawsze musiała mieć wszystko zaplanowane, przestawałam dawać sobie radę. Przysięgam, że żałuję podjęcia się organizacji tego koncertu. Bieber miał grać w moim mieście i to ja miałam to wszystko załatwić. Z drugiej strony, był to nie mały sprawdzian moich umiejętności, które do tej pory zgromadziłam. Ciekawe jak będzie wyglądało moje CV w przyszłości. Zastanawiałam się, czy będę mogła wpisać sobie w nie "zorganizowałam koncert Justina Biebera w swoim mieście". Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam w stronę stołówki.
     Z daleka zauważyłam Kate, która siedziała z Nathanem. Zwykle trzymaliśmy się razem, we trójkę, bo wiele nas łączyło. Mieliśmy w miarę podobne zainteresowania, ale też różnice, które nas do siebie przyciągały. Uwielbiałam ich towarzystwo, a znali mnie jak nikt inny na tej planecie. Poza jedną, małą tajemnicą. Prócz wątku o Brianie.
    Brian był dość popularny w szkole. Krążyło o nim dużo plotek, że wykorzystuje dziewczyny, że się nimi bawi, ale też, że jego ojciec siedzi w więzieniu. Poznałam go nieco bliżej. To prawda, jego ojciec jest w więzieniu, gdzie wylądował przez skutek wypadku, ponieważ sąd uznał, że wydarzył się on z jego winy. Brian wszystko dokładnie mi opowiedział. Siedział wtedy na tylnym siedzeniu, podczas gdy jego tata prowadził auto. Jest wrażliwym chłopakiem, z głęboką, czystą duszą, to wszystko co reprezentuje publicznie, to tylko maska. Nie jest taki naprawdę. Musi jakoś się ukryć. Ta otoczka, jest jego zbroją, jakby bronił się przed rzeczywistością i chciał być twardy. Czasem wydawało mi się, że nikt mnie nie rozumie tak, jak on. Jego doświadczenia z rodzicami, przypominają mi moje. Mimo tego, że mój ojciec jest w domu, był w nim tylko teoretycznie. Wychowywałam się sama.
- Juliet, wziąłem dla ciebie sałatkę na słodko z kurczakiem. - Nathan wyrwał mnie z przemyśleń.
- Jaka ty jesteś zamyślona, moja kochana. Zakochałaś się?
- Daj spokój, Kate. Myślę o tym koncercie. - po części była to prawda. - Dziś mam spotkanie z jego menadżerem. Scooter?
- Tak! To menadżer Justina. Dziewczyno, ocknij się! - moja przyjaciółka pomachała mi ręką przed twarzą. Chyba go lubiła.
     Posłałam jej krzywy uśmiech i wstałam od stolika, udając się po kawę. Wzięłam jeden papierowy kubeczek i postawiłam na specjalne miejsce. Po naciśnięciu kilku przycisków, do kubeczka zaczął lać się ciemny napój.
(-) Hej, hej, skarbeńku, tutaj jest kolejka. - usłyszałam ten głos.
(-) Przepraszam, nie widziałam cię. - cichy, delikatny głosik odpowiedział.
     Odwróciłam się, chcąc zobaczyć osoby, które uczestniczą w tej scenie, tuż za mną. Oczywiście tak, jak myślałam. Brian, jego dwóch kumpli i jakaś bezbronna dziewczyna z młodszego rocznika.
(-) Nie przepraszaj, to ja powinienem, za to, że jeszcze nie spytałem cię o numer telefonu. Jesteś..
     Nie chciałam tego dalej słuchać. Wiedziałam, ile zbierał tych numerów, kiedyś mi pokazał te wszystkie karteczki. Zabawne jest to, że nigdy do żadnej nie zadzwonił. Często zadawałam sobie pytanie dlaczego to robi.
     Zakręciłam plastikową nakrętką kubeczek, wzięłam jeden słodzik, drewnianą, płaską łyżeczkę i skierowałam się z powrotem do swoich przyjaciół. Spojrzałam mu ukradkiem w oczy, niemal natychmiast zrywając ten krótkotrwały kontakt wzrokowy. Nie cierpiałam tego uczucia. Nie cierpiałam patrzeć na to, jak udaje, jak gra i nie jest sobą. Może dlatego, że wiedziałam, jaki Brian jest naprawdę.
     Po chwili poczułam dotyk na ramieniu i powoli odwróciłam się, by nie wylać gorącej kawy. Przed swoją twarzą ujrzałam twarz Briana, który miał lekko rozchylone usta. Zdziwił mnie ten widok. W szkole bardzo rzadko odzywał się do mnie, wręcz w ogóle.
- Masz dzisiaj chwilę? - jego głos był tak cichy, że ja sama ledwo go usłyszałam.
- Mam dzisiaj spotkanie ze Scooterem Braunem, nie wiem o której wrócę.
- Żartujesz? - ukazał białe zęby w szerokim uśmiechu.
     Zmarszczyłam czoło i przekrzywiłam lekko głowę. Czy wyglądam jakbym żartowała?
- Weź mnie ze sobą.
- Lecę do Vancouver dziś wieczorem. Wracam jutro, Brian. To nie jest dobry pomysł.
- To jest świetny pomysł. Wiesz, że mama pracuje na lotnisku, załatwi mi bilet, a Tobie zniżkę. Proszę cię, Juliet. - złożył ręce jak do modlitwy.
     Uniosłam rękę, na której miałam zegarek i teatralnie poruszyłam brwiami, przyjmując minę pełną uznania.
- Mój Boże, pobiłeś rekord rozmowy ze mną w miejscu publicznym. Brawo. - przewróciłam oczami i odwróciłam się na pięcie, chcąc już od niego odejść.
- Mała, proszę, zrób to dla mnie.
      Gdy usłyszałam te słowa, od razu wiedziałam o co chodzi. Chciał się stąd wyrwać choć na chwilkę. Mogłam mu to łatwo umożliwić. Z drugiej strony nie będę mogła powiedzieć o tym moim przyjaciołom, a nie chcę ich okłamywać. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie powinnam tego robić. Nie jesteśmy przecież parą, a taki wyjazd zawsze może coś zmienić. Nie chciałam by cokolwiek uległo jakiegokolwiek rodzaju zmianie.
- Nie mogę, Brian, zrozum, to sprawa biznesowa, że tak to nazwę, żaden odpoczynek. Lecę tam tylko na jedną rozmowę. - posłałam mu pocieszający uśmiech.
- Mogę robić za twojego przewodnika. W Vancouver mieszka moja ciocia, moglibyśmy się tam zatrzymać.
- Juliet, dlaczego rozmawiasz z tą istotą, wykreowaną na podobieństwo człowieka? - obok mnie nagle pojawiła się Kate.
- Dlaczego przyjaźnisz się z takim pasożytem, J?
- Dajcie mi święty spokój, sami sobie to wyjaśnijcie.
     Ominęłam ich szerokim łukiem i skierowałam się w zupełnie inną część budynku, gdzie miałam mieć teraz ostatni wykład na ten tydzień. Modliłam się, by zleciał jak najszybciej, bo myślami i tak byłam już daleko stąd. Może w Vancouver, albo przy kimś?


~*~

     Usiadłam na małej walizce, by wszystkie rzeczy jakoś się ugniotły i żebym mogła ją normalnie zamknąć. Narzuciłam cienki sweterek na ramiona i złapałam walizkę w dłoń. Zeszłam ze schodów i zawołałam mamę. Okazało się, że jak zwykle jestem sama w domu. Na szczęście bilet już miałam, a moja karta kredytowa nie była jeszcze do końca opróżniona. Nie musiałam się martwić. Pobiegłam do kuchni i zmywalnym, czarnym markerem napisałam na lodówce, że wracam jutro wieczorem. Nasza lodówka była zrobiona ze specjalnych materiałów, dzięki czemu mogliśmy po niej pisać i bez problemu się to później zmywało.
     Było mi naprawdę przykro. Czułam się co najmniej samotna. Oczy mi się zaszkliły. Wsunęłam nogi w białe conversy i otworzyłam drzwi, widząc przed sobą Briana.
- Co ty tu robisz? - szybko przetarłam oczy, by nie zauważył, że byłam bliska płaczu.
- Przyjechałem po ciebie i chyba dobrze się składa. - przekrzywił głowę, by spojrzeć mi w oczy.
    Wzdrygnęłam się i mimo wszystko byłam mu wdzięczna. Mówcie co chcecie, ale to akurat było naprawdę kochane. Może jednak nie będzie tak źle?
- Bierz to ode mnie. - podałam mu małą walizeczkę.
- Dziewczyno, lecisz na jedną noc, co ty tam nabrałaś?!
- Nie wiesz, że dziewczynie może zawsze przydać się wszystko?
     Pokręcił głową ze śmiechem, ujmując ode mnie walizeczkę. Wsiedliśmy do czekającej na nas taksówki i po kilkunastu minutach byliśmy już na lotnisku, gdzie przeszliśmy kontrolę pirotechniczną i takie tam różne. Nim przeszliśmy to wszystko, odprawy i całe zamieszanie z bagażami, minęło 2godziny. Gdy wreszcie moje pośladki poczuły miękkie siedzenia samolotu, odetchnęłam z ulgą. Ale i to nie trwało długo. Moja mina zrzedła, gdy w głośnikach poinformowano nas, że za chwilę startujemy. Cholera, zaczęłam się bać. Wierzcie mi, naprawdę chciałam stamtąd uciec i w jednej chwili zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam dać niczego po sobie poznać, więc szybko odwróciłam twarz w stronę okna.
      Gdy maszyna lekko nami zatrzęsła, złapałam się dłońmi o oparcia o fotela. Nie mogłam już dłużej tego opanowywać. Okazało się, że spoczywa tam dłoń Briana, który swoją drogą wyglądał naprawdę w porządku. Miał na sobie szary sweter i ciemne, dość wąskie spodnie, do tego czarne New Balance.
- Boisz się?
- Nie, no coś ty. - nerwowo zaśmiałam się. Wyprostowałam się na siedzeniu i wypuściłam głośno i powoli powietrze z płuc.
- Boisz się. - powtórzył Brian, tylko już nie jako pytanie. - Juliet, spokojnie. - złapał mnie za dłoń.
     Przeszły mnie dziwne dreszcze i już wtedy wiedziałam, że ten wyjazd, nie będzie zwyczajnym wyjazdem. Uśmiechnęłam się blado i zacisnęłam oczy, a tym samym dłoń, splecioną z jego palcami, gdy maszyna wzbijała się w powietrze. 


_____________________________________________________
Drugi rozdział, a jestem taka ciekawa co o tym sądzicie..
Nikt się nie wypowiedział. Jakby nikt tutaj nawet nie zajrzał..
Troszkę mi przykro :( 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz