piątek, 25 marca 2016

1. "I'll handle it."



     Kolejny dzień zaczął się tak samo, jak poprzedni. Wszyscy widzieli w moim życiu monotonie, ale ja uważałam to za po prostu poukładane życie z zasadami. Było mi dobrze, tak jak było. Od zawsze byłam ułożona, tak mnie wychowano. Choć czasem jak patrzę na moja rodzinę, wydaje mi się, że tych genów akurat po nich nie odziedziczyłam. W końcu każdy ma coś w sobie, czego nie ma nikt inny, prawda?
     Wstałam z łóżka i natychmiast zarzuciłam na siebie szlafrok. Weszłam do swojej małej łazienki i zrzuciłam koszulkę, w której spałam, by wziąć szybki prysznic. Chwyciłam swój truskawkowy żel i wmasowałam go w skórę, następnie spłukałam pianę z ciała i włosów. Otuliłam ciało ręcznikiem po rozsunięciu drzwi kabiny, otarłam się nim i zawiązałam na głowie, by woda z włosów  w niego wsiąkła. Umyłam zęby, nałożyłam krem do twarzy i zaczęłam robić makijaż. Nie malowałam się bardzo. Tuszowałam tylko rzęsy, czasem przyciemniałam brwi.
      Z suchymi już włosami zeszłam na dół, będąc pewną, że nikt nie zrobił śniadania. Oczywiście moje podejrzenie okazało się prawdziwe i jako, że nie miałam już czasu by zrobić coś naprawdę wymagającego zaangażowania, sięgnęłam po jakąś drożdżówkę z wczoraj i smakowałam ją na przemian popijając sokiem pomarańczowym. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już za 15 ósmą.
- Juliet! Mam cię podwieźć do szkoły?
     Oto mój tata. Wiecznie zabiegany, nigdy nie pamięta o tym, że codziennie mnie podwozi. Ma po drodze, gdy jedzie do pracy. Jest prawnikiem, w sumie razem z mamą pracują w sądzie. Nigdy nie mieliśmy dla siebie zbyt dużo czasu. Jedynym dniem tygodnia jest niedziela, gdy jemy razem obiad. Na tygodniu muszę sobie coś zamawiać, robić sama, bądź ogrzewać z dnia poprzedniego. Ale nie ważne. Nie mam czasu na rozmyślanie o tym, co by było gdyby było inaczej. Nie gdybam, nigdy.
- Tak, tato. - wzdycham, jak codzień i idę do wyjścia, przewieszając skórzaną, czarną torbę przez ramię.
        Nakładam conversy i naciągam na siebie ciemny sweter. Jestem dziś ubrana wyjątkowo elegancko. Włosy związałam w ciasnego koka, nałożyłam czarną, kloszowaną spódnicę a do tego delikatnie błękitną bluzkę w kroju koszuli. Miałam dzisiaj spotkanie z gubernatorem stanu, w którym mieszkam, stanu Waszyngton. Pan Christian Gregoire był przemiłym i bardzo otwartym mężczyzną. Wiele razy rozmawiałam z nim o udoskonalaniu naszego miasta i społeczeństwa. Seattle było dośc dużym miastem i trzeba było dbać o jego rozwój. Pan Gregoire miał pod opieką cały stan, ale chętnie zajmował się poszczególnymi miastami. Wezwał mnie do siebie po raz pierwszy. Byłam naprawdę ciekawa o co chodzi.
- Powodzenia na spotkaniu. - nawet nie zauważyłam, kiedy tata zaparkował pod szkołą.
- Dziękuję, tato. Do zobaczenia. - posłał mi ciepły uśmiech i dał kilka banknotów, by nie umrzeć  z głodu tego dnia.
      Minęłam mury mojej szkoły, którą za kilka tygodni i tak już kończę. Będzie mi jej brakowało, bo to tutaj tak naprawdę dojrzałam i wszystkiego się nauczyłam. Dostałam tutaj tytuł "Pani perfekcyjnej". Byłam znana z tego, że udzielałam się społecznie, organizowałam różne eventy, no bo miała wybicie - moi rodzice. Miałam pieniądze i możliwości, bo moi rodzice mieli kontakty. Przecież to nie była cholerna prawda. Sama wszystko osiągnęłam. Nie włożyłam w to ani grosza, poza tym.. Ja po prostu taka jestem. Lubię mieć wszystko pod kontrolą i wiedzieć, że plan wypali. Dobry plan, to podstawa sukcesu.
      W sumie dawno przestałam się przejmować opiniami na mój temat. Na początku mnie to bolało, bo  wszyscy się ode mnie odsunęli. Krzątanie się po kątach w szkole, stawało się uciążliwe, do dnia w którym nie poznałam Kate i Nathana. Są moimi jedynymi przyjaciółmi. Zmienili moje życie o 180 stopni i codziennie w duchu dziękowałam Bogu, że ich mam. Gdyby nie oni, nie wiem jaką osobą dziś bym była.
- Juliet! - usłyszałam, automatycznie się odwracając.
- Dzień dobry, pani Grender.
- Dzisiaj masz spotkanie z panem Gregoire, tak?
- Tak, pani dyrektor, ale nie koliduje to z moim planem lekcji, ustawiłam wszystko tak, by nie opuścić zajęć.
       Kobieta posłała mi krzywy uśmiech. Ona też miała dość mojej organizacji? Przecież powinna się cieszyć, że traktuje szkołę na poważnie, zwłaszcza, że to ostatnia klasa! Przed nami ostatni, najważniejszy egzamin, który zdecyduje o naszej przyszłości i studiach! Od dawna wiedziałam co chcę robić. Chcę rządzić. Oczywiście chodzi o władzę polityczną. Chcę wprowadzić swój porządek. Poprawka. Chcę wprowadzić jakikolwiek, nikomu nie ubliżając.
- Nie chodziło o to, chciałam zapytać czy masz jak tam dotrzeć.
- Tak, wszystko sprawdziłam. - żałowałam, że moje audi stało w warsztacie, ponieważ muszę poruszać się komunikacją miejską, czego szczerzę nie cierpię.
      Jeszcze raz pogratulowała mi spotkania z gubernatorem, pożyczyła powodzenia i ruszyła w stronę swojego gabinetu, a ja klasy, gdzie miałam pierwsze zajęcia. Język angielski. Nie lubiłam jakoś tych zajęć, ponieważ się na nich nudziłam. Czułam się, jakbym wszystko już wiedziała. Gramatyka była dla mnie pestką. Mieliśmy dość dużo czasów, a niektóre były naprawdę bardzo złożone, ale nie stanowiło to dla mnie problemu.
       Skręciłam w lewo i otworzyłam drzwi sali 302, gdzie z daleka słyszałam już Kate. Podążyłam w jej kierunku, jednocześnie słysząc dzwonek. Jak zwykle idealnie na czas.


~~*~~

      Wyszłam ze szkoły i szybkim korkiem udałam się na przystanek autobusowy. Po kilku minutach, które musiałam czekać, wsiadłam do czerwonego miejscowego busa i usiadłam na początku. Włożyłam z powrotem słuchawki w uszy i włączyłam muzykę. Michael Jackson. Jakoś tak wyszło. Droga nie trwała długo, bo zaledwie 20 minut. Wysiadłam w pośpiechu, udając się na przystanek metra, który był pod ziemią. Pokonując dużą ilość schodów, zakupiłam bilet czasowy i od razu wsiadłam do wagonu, który akurat stał przede mną. Tym razem spędziłam tu około 10 minut.
      Po chwili spaceru po ulicach Seattle, pokonaniu świateł i tłumu ludzi stanęłam przed siedzibą gubernatora stanu. By tam wejść potrzebna była specjalna legitymacja, którą właśnie wyciągnęłam z małej kieszonki torebki. Ruszyłam przed siebie, ponownie walcząc z wysokimi stopniami. Na szczęście nie założyłam butów na obcasie. Przy wejściu zatrzymał mnie jakiś facet, pewnie ochrona i kazał pokazać dokumenty. Wyjaśniłam mu, że jestem zaproszona przez pana Gregoire na spotkanie i ukazałam mój dokument, wyrobiony przez ten właśnie urząd.
      Wpuścił mnie oczywiście, lecz po chwili ponownie byłam sprawdzana w postaci bramki pirotechnicznej, przez którą musiałam przejść. Zawartość mojej torby również została przejrzana. Zero prywatności. To chyba najbardziej mnie zdenerwowało. Po wszystkich kontrolach wreszcie  byłam oficjalnie wpuszczona na teren gubernatorstwa. Podeszłam do jakby centrum informacji, czy zarządzania i czekałam na swoją kolej.
- Pani w jakiej sprawie? - spojrzała na mnie spod ukosa, zapewne nie traktując mnie poważnie, widząc mój młody wygląd.
- Jestem umówiona z panem Christianem Gregoire na godzinę 17.
      Kobieta wyszukała coś na ekranie monitora, uprzednio coś wpisując, następnie pokazała mi dłonią miejsce, gdzie znajdowały się windy i kazała udać się na czwarte piętro, pod numer 5 - doskonale o tym wiedziałam. Nie byłam tutaj pierwszy raz. Pokornie skinęłam głową i według jej wskazówek ruszyłam przed siebie. Po dłuższej chwili w końcu dotarłam przed wyznaczone miejsce. Ten budynek był ogromny. Przy tym elegancki, nowoczesny. Głównym motywem wnętrza było chyba drewno oraz kolor czerwony, granatowy i biały - jak flaga Stanów Zjednoczonych. Strasznie mi się podobało to miejsce, czułam się tutaj dobrze.
       Grzecznie zapukałam i odczekując parę sekund pchnęłam wielkie, dwuskrzydłowe drzwi w przód, zatapiając się we wnętrzu gabinetu gubernatora. Pomieszczenie było urządzone w takich samych barwach, jak cały budynek, z dodatkami szkła. Czysto, przestrzennie, z klasą. Cudownie.
- Witam panno Perry. Proszę usiąść. - wskazał dłonią miejsce, gdzie siedzieliśmy ostatnio. Wielki, długi, drewniany stół, tuż przy oknach, które pełniły rolę jednej ściany.
      Był to niewysoki mężczyzna, o ciemnych włosach, ubrany w garnitur i lakierowane pantofle. Twarz miał sympatyczną, jak i osobowość. Natychmiast wezwał kogoś z obsługi prosząc o różnorakie napoje i przystawki w postaci ciasta, ciastek itp. Zaczęliśmy rozmowę, jak normalni ludzie, a nasze tematy biegały od społeczeństwa aż po moje szkolne obowiązki.
- Juliet, zaprosiłem cię tutaj, bo ja wszyscy wiedzą jesteś perfekcjonistką i dasz sobie radę z każdym zadaniem. Współpracowałem już z tobą i dobrze wiem, kogo proszę  o pomoc.
- Słucham, panie Gregoire.
- Jeśli znasz historię naszego miasta, a jestem pewien, że tak jest.. Wiesz w takim razie co się zbliża.
      Zmusiłam swój mózg do pracy w 100% i już po chwili wiedziałam o co chodzi.
- 250 rocznica nadania praw miejskich naszemu miasta. Dokładnie za miesiąc.
- W rzeczy samej. Z tej okazji chcę zorganizować coś wielkiego w naszym mieście. Chcę, by mieszkańcy uczcili to wszyscy razem, świetnie się przy tym bawiąc.
- Rozumiem, że mam pomóc w organizacji? - spytałam, nie czekając na odpowiedź. - Jasne, mam już wizję tych starych kostiumów, jakbyśmy cofnęli się w czasie, można zrobić konkurs na najlepsze przebranie, konkurs wiedzy o naszym mieście, a to wszystko na wielkiej scenie w centrum miasta. - moja wyobraźnia zaczynała się rozkręcać.
- Myślałem o czymś zupełnie nowym, Juliet. Zauważyłem, że to święto co roku jest raczej organizowane w taki sposób, że średnia wieku uczestników to 40-50lat. Chciałbym to zmienić.
       Spojrzałam na niego bardzo uważnie, przybierając wyraz twarzy, jak myśliciel. Coś dla młodych, da się zrobić. Przecież wszystkie wydarzenia w szkole organizuję ja. Nikt nie narzeka.
- Jakaś dyskoteka, impreza, a może wieczór filmowy w centrum! Film byłby wyświetlany na wielkim przenośnym ekranie! To jest to.. - rozmarzyłam się, widząc mój pomysł już realizujący się.
       Gubernator zaśmiał się pod nosem, popijając kawę. O co mu chodziło? Przecież to najlepsze pomysły! Młodzi to uwielbiają!
- Myślałem raczej o koncercie.
- Koncert? Świetny pomysł. Na finał i zakończenie dnia? Można ściągnąć  tu nawet ACDC lub nawet Madonnę!
- Juliet. Mówiłem o młodzieży. Idź w tą stronę.
       Zrezygnowana, zaczęłam myśleć czego teraz słuchają młodzi ludzie. Kurde nie miałam pojęcia co powiedzieć. Nie byłam typową nastolatką, szalejącą za jakimiś młodymi chłopakami, którzy śpiewają jak dziewczyny o wielkiej, zranionej miłości. To nie była moja bajka.
- Niestety, panie Gregoire, nie mam pojęcia. Ja raczej nie gustuję w takiej muzyce.
      Mężczyzna podszedł do swojego biurka, uporczywie szukając jakiejś teczki. Po chwili,  w której zdążyłam zjeść małe, czekoladowe ciastko i napić się zielonej, parzonej herbaty, gubernator wrócił na swoje miejsce przede mną i otworzył tajemniczą teczkę. Nie było tam dużo kartek. Kilka może.
- Ariana Grande, Taylor Swift, One Direction, Selena Gomez. - mówił przekładając kartki.
       Mój mózg wywinął fikołka. Serio?! Nie cierpiałam takiej muzyki. Wolałam starą klasykę, a jeśli coś nowoczesnego, to raczej wersje akustyczne osób, które nie leciały na sławę i nie robiły wszystkiego dla pieniędzy,a  grali sercem i duszą. Było to doskonale słyszalne.
- Może jeszcze Justin Bieber? - wypaliłam ze śmiechem.
- Wreszcie mówisz z sensem. - jego twarz rozpromieniła się. Wyciągnął ostatnią kartkę z teczki, podając mi ją.
          Z lekkim niepokojem ujęłam ją od niego i objęłam swoim wzrokiem. Jego imię i nazwisko jako nagłówek, pod spodem dane, cena za występ, numery telefonów jego menadżerów, a na końcu jego zdjęcie z najnowszej okładki płyty.
- Co?! - wydusiłam z siebie. To był chyba najgorszy z możliwych pomysłów!
- Słyszałem, że ma miliony fanek na całym świecie. Aktualnie jest najpopularniejszym człowiekiem na świecie. Jego nowy utwór bije na głowy resztę i jest numerem jeden na każdej amerykańskiej liście przebojów. To doskonała osoba. Jestem przekonany, że przyciągnie tłumy, nie tylko z naszego miasta.
- Co ja mam z tym wspólnego, panie Gregoire?
- Zajmiesz się organizacją jego koncertu, Juliet?
      Że co?! tego rozpieszczonego dupka? Tego gówniarza, który nikogo nie szanuje, a pieniędzy ma więcej niż cały stan łącznie?! Justin Bieber ma mieć koncert w naszym pięknym mieście? Ja mam organizować koncert osoby, której nie cierpię i działa mi na nerwy?
- Oczywiście, zajmę się tym. - co ja właśnie powiedziałam?!




______________________________________
Cóż, witam was kochani.
Szczerze powiem, że inspiracją do tego opowiadania był mój sen. Śniło mi się, że to ja organizowałam koncert Justina w moim mieście! Przepiękny sen, zwłaszcza, że pod koniec mnie przytulił i długo rozmawialiśmy *.*
Mam nadzieję, że ktoś zainteresuje się tym fanfiction, dawajcie gwiazdki kto czyta :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz